Anna Halasz

Anna Halasz – przewodnicząca jury Przeglądu Teatrów Amatorskich Kurtyna Mały Kack

Pochodzi z Podlasia, ale za sprawą swego męża Kaszuba od ćwierć wieku mieszkają wraz z córkami na Wybrzeżu. Na co dzień pani od polskiego w szkole sióstr Nazaretanek w Gdyni, od święta poetka,  założycielka amatorskiego teatru Przystań, animatorka przedsięwzięć kulturalnych w Gdyni.

Czym dla Ciebie jest teatr?

To odkrywanie tajemnicy. Pamiętam moje pierwsze dotknięcie głębi teatru, nie pierwsze przedstawienie teatralne, ale pierwsze doświadczenie scenicznego dramatu – to była  „Antygona” Teatru Ochoty Jana Machulskiego. Tragedia grana w sali domu kultury, gdzie scena i widownia zlewały się w jedno, może dlatego doświadczenie tragicznego losu bohaterów dawało się odczuć tak intensywnie. Choć zapewne świetne kreacje aktorskie i dramatyzm zdarzeń miały tu najważniejsze znaczenie. Od tamtego spektaklu poszukuję w teatrze wewnętrznego poruszenia, przeżycia czegoś, co czasem do końca nie pozwala się zdefiniować, ale sprawia, że zaczynamy ostrzej widzieć albo intensywniej poszukiwać.

Nie chciałabym tu deprymować widowiskowości teatru, czy nowoczesnych sposobów kreowania rzeczywistości scenicznej, ale prawdziwe wow! wywołują we mnie spektakle, w których pojawia się klasyczny tragizm niezależnie jakiej epoki dotyczy.

– Jaka była Twoja droga do zaangażowania się w Przegląd Teatrów Amatorskich Kurtyna Mały Kack?

Po pierwsze to praca z teatrem Przystań i Grupą Teatralną Nazaret, która znalazła gościnne przytulisko w parafii na Małym Kacku. A po drugie przekonanie, że trzeba tworzyć takie miejsca, gdzie będą mogli zaprezentować się ci, za którymi nie stoją ani pieniądze ani instytucje, ale którzy niosą ze sobą dobrą nowinę zarówno w sensie dosłownym, jak i ewangelicznym. I nie chodzi tu o żywoty świętych, czy inscenizacje scen biblijnych, choć takie sztuki zapewne znajdą tu swoje miejsce, ale o teatr, który będzie opisywał kondycję człowieka, poszukiwał Boga i dzielił się doświadczeniem jego obecności.

– Być przewodnicząca jury na takim przeglądzie to duża odpowiedzialność?

O tak! Artyści to wrażliwe dusze, amatorzy tym bardziej i każda ocena dotyka tej szczególnej wrażliwości, więc może uskrzydlać albo ranić.  Werdykt jury to operacja na otwartym sercu. W ubiegłorocznej edycji tych serc było pewnie ponad sto, a nagroda główna jedna. Jak w kardiochirurgii- tu nie ma miejsca na pomyłki.

– Co było największą trudnością dla jury w ubiegłym roku?

Brak doświadczenia i niepewność, ponieważ pierwsza edycja to było równanie z niezliczoną ilością niewiadomych. Przecież zaczynaliśmy od pytania, czy ktoś w ogóle się zgłosi? Najtrudniejsze było ustalenie zasad oceniania tak, by doceniając różnorodność, znaleźć sposób na porównanie odmiennych gatunków scenicznych czy sposobów kreacji.  Dlatego przyjęliśmy zasadę, by oceniać każdy spektakl saute, a dopiero na zakończenie porównaliśmy wyniki oceniania poszczególnych przedstawień.

Co ciekawe, jury było zgodne, choć nie jednogłośne, a spektakl, który, wg punktacji jurorów, deptał po piętach zwycięzcom, otrzymał nagrodę publiczności.

– Czego się spodziewasz po Kurtynie 2017?

Niespodzianek! Liczę, że będziemy często zaskakiwani. Nadeszło bardzo dużo zgłoszeń, które zapowiadają różnego rodzaju atrakcje. To oznacza, że będzie dużo dłużej i dużo trudniej. Nie da się ukryć, że dla ekipy organizatorów to czas bardzo intensywnej pracy. W wypadku jurorów tydzień codziennego oglądania i oceniania, odpowiedzialności dzielonej z przyjemnością. Z  perspektywy obowiązków zawodowych i domowych można powiedzieć, że to ciężar, ale za to jaki urokliwy!