Magdalena i Wojciech Mikuć

Magdalena i Wojciech Mikuć – konferansjerzy Przeglądu Teatrów Amatorskich Kurtyna

Małżonkowie od 23 lat, rodzice Asi i Oli, które w miarę swojego wolnego czasu, nas wspierają. Obie córki jeszcze artystycznie nie spełnione. Starsza Asia próbuje swych sił w sztukach plastycznych i może wkrótce nas zaskoczy. Młodsza Ola od wielu lat zawsze obecna w Teatrze Komedii Valldal. W Nazarecie od początku, od pierwszej lampy, kabla i scenariusza, a może nawet wcześniej. Prawdopodobnie od tego momentu słowo „teatr” nabrało innego wymiaru. Z większością twórców przeglądu znamy się ponad 10 lat, więc zdążyliśmy już chyba odnaleźć to co nas łączy. Mieszkamy w Małym Kacku – dobrze nam tu. A marzenia? Chyba o tych wszystkich nieodbytych podróżach. No i oczywiście Katolickie Amatorskie Centrum Kultury wraz z Domem Rekolekcyjnym. Trzeba wierzyć, a zbudujemy i katedrę.

– Jakie wyzwanie staje przed konferansjerami Przeglądu Teatrów Amatorskich?

Jak sama nazwa wskazuje jest to przegląd amatorski. Dlatego też można by przyjąć, że konferansjerzy mogą być amatorami. I o ile tak faktycznie jest, o tyle nie możemy sobie pozwolić na amatorszczyznę. Stąd trudność w wykreowaniu postaci bez przygotowania, choćby najmniejszego, na temat każdej z grup. Usłyszałem kiedyś w rozmowie z pewnym aktorem, prosząc o jego opinię na temat naszego amatorskiego projektu, że w porównaniu z zawodowcami to my jesteśmy autentyczni, prawdziwi i to u nas można dostrzec radość z pracy, z realizowanej pasji. U aktorów niekiedy wkrada się rutyna, u nas natomiast trema – tym różnimy się na tym etapie. W końcu chodzi o prawdę. Pytanie „co to jest prawda”?

– Co było największą trudnością w ubiegłorocznej edycji?

Największą trudnością była cała ubiegłoroczna edycja. Może dlatego, że w całości był to jednak nasz „pierwszy raz”. Z góry nie zakładaliśmy niczego, a ewentualne wpadki mieliśmy zrzucić na nasze amatorstwo. Gdy zbliżał się termin przeglądu, poczuliśmy, że nie ma już odwrotu i trzeba ustawić żagle do wiatru tak, aby odpowiednim kursem dotrzeć do gali finałowej. Było to trudne, bo każdy napotkany problem musieliśmy rozwiązać sami, licząc jedynie na wsparcie członków naszego stowarzyszenia. Szybko okazało się, że bardzo wspiera nas w tym ksiądz Zenek – nasz proboszcz. Ani przez moment nie poczuliśmy niepewności w zaufaniu, którym nas obdarzył. A trzeba pamiętać o tym, że na potrzeby przeglądu wykorzystywana jest dosyć znaczna część pomieszczeń należących do parafii, w tym prawie cały budynek kościoła. Generalnie, nie mieliśmy planu awaryjnego, a ubiegłoroczny przegląd pozwolił nam skompletować bagaż cennych doświadczeń, który niesiemy ze sobą. Mamy też więcej zgłoszeń niż w ubiegłym roku. Druga edycja przy wsparciu dodatkowych osób zapowiada się ciekawie. Gdyby tak jeszcze pojawił się sponsor. To jedyny regres na horyzoncie.

– A zdarzały się jakieś zabawne momenty za kulisami?

Oczywiście. Pamiętam to było drugiego dnia przeglądu, kiedy zeszliśmy ze sceny mocno poruszeni spektaklem Teatru BRO, zresztą wyróżnionego nagrodą publiczności. Bezpośrednio za kulisami natknęliśmy się na naszego proboszcza, który nieco zmartwiony, powtarzał stanowczym, ale jednak dość wyciszonym głosem – „za późno, za późno”. Trochę nas to zdziwiło i poczuliśmy zaniepokojenie. Po chwili ksiądz dodał, patrząc na nas uśmiechnięty, jednak już bardziej zdecydowanie i radośnie – „robimy ten przegląd o kilka lat za późno, ci młodzi ludzie nie mogą czekać”.

– Opowiedzcie, proszę o Waszym doświadczeniu teatralnym.

Owszem, w teatrze bywaliśmy jedynie jako widzowie. Pamiętam, że największe wrażenie wywarł na mnie przepych i skala dużych musicali gdyńskiego Teatru Muzycznego. „Skrzypka na dachu” w wersji z lat premiery znałem prawe na pamięć. „Kolenda Nocka” była wtedy obowiązkowa. Wtedy teatr był trochę wolnością dla ludzi. Nigdy nie myślałem, że staniemy kiedyś na scenie i coś zagramy. No i przyszedł taki dzień. Dzień, w którym losy wielu dorosłych osób zetknęły się ponownie w szkole podstawowej. Tam okazało się, że jest atmosfera, miejsce, ludzie i pomysły. Gdyńska szkoła podstawowa im. Świętej Rodziny, prowadzona przez siostry Nazaretanki była dla nas nowym otwarciem. Tam wszystko się zaczęło. Początkowo, dla równowagi repertuar wyglądał następująco: „Noc ponad miastem”, a po niej „Królewna Śnieżka”, „Na początku było słowo”, znowu „Noc ponad Miastem” i „Czerwony Kapturek szuka księcia”. Mniej więcej po dziesiątej odsłonie spektaklu „Noc ponad miastem” mieliśmy już na koncie sesje w Radiu Gdańsk, gdzie nagraliśmy słuchowisko pasyjne, zresztą do dzisiaj można je w piątkowy wieczór posłuchać na antenie. Graliśmy w pełnych widzów kościołach, ale również dla najwierniejszego grona naszych zaprzyjaźnionych sióstr Karmelitanek. W rozmównicy dla dwojga zmieściliśmy mój ulubiony spektakl „Król wschodzącego słońca”, grany w 8 osób, a za klauzurową kratą kilkanaście sióstr – to był rekord. Raz nawet zagraliśmy sami dla siebie. Bo przecież spektakl, w którym jest więcej aktorów niż widzów powinien uczyć pokory. Gdyby jednak nie ewangelizacja, która jest naszym celem, trudno byłoby zrozumieć po co to robimy. Wyzwaniem technicznym i logistycznym była zawsze realizacja. W większości gramy w kościołach, które nie są przystosowane do tego celu. W pewnym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że nie nurtuje nas już pytanie „czy zagramy?” tylko „jak zagramy?”. Potem przyszła kolej na spektakl „Bogowie” oraz „Moja droga do Lourdes” . Wtedy pierwszy raz oficjalnie zgłosił się do nas ksiądz Janusz Steć z prośbą o „coś na opłatek Caritasu”. Usiedliśmy z Jarkiem, Andrzejem i siostrą Katarzyną – naszym producentem. Padło pytanie: „Wojtek, damy radę?”. Pomyślałem wtedy, że z samej mąki będzie słabo, ale cuda się zdarzają. Pomogła modlitwa i po chwili, czyli około 45 minutach, zarys scenariusza był gotowy. Cud polegał na tym, że dzięki zrealizowanemu spektaklowi, przy drugiej odsłonie, już na „opłatku samorządowców”, poruszyliśmy serce lokalnej władzy z Rumi i miesiąc później nasze „Okno życia”, bo taki był tytuł naszego spektaklu, zmaterializowało się w Rumi. Przy tym projekcie doszło do jeszcze jednego ważnego spotkania. O ile my jako aktorzy – amatorzy możemy tak o sobie mówić, to do tego projektu dołączyły pensjonariuszki domu samotnej matki w Matemblewie jako autentyczne postaci. Wszystko to doprowadziło nas, po kilkudziesięciu zagranych spektaklach, do pytania ile jest jeszcze takich grup jak nasz Nazaret. Po ośmiu latach postanowiliśmy się policzyć i dlatego światło dzienne ujrzał Przegląd Teatrów Amatorskich Kurtyna.

– Jak, jako rodzice, patrzycie na współczesną młodzież, ich pasje, zaangażowanie, czy teatr pełni (albo może pełnić) obecnie jakąś funkcję wychowawczą?

Dzięki projektowi Scena Młodych Małego Kacka, realizowanemu w ramach Przyjaznej Dzielnicy, czyli dodatkowym środkom do rozdysponowania w głosowaniu Budżetu Obywatelskiego, drugi już rok organizujemy warsztaty teatralne dla młodzieży z naszej dzielnicy. Podczas nieodpłatnych zajęć uczestnicy pracują ze scenariuszem, rozwijają się twórczo i przygotowują spektakl, który również w tym roku został zgłoszony na Przegląd. Regularnie w każdy piątek coś powoduje, że ci młodzi ludzie chętnie uczestniczą w zajęciach, których nieodłącznym elementem jest również herbata, ciastko lub pizza. To atmosfera wspólnego spotkania, przypominająca w naszej ocenie przysłowiowe podwórko, które my jeszcze pamiętamy. Ci młodzi ludzie jednak podświadomie za nim tęsknią. Miło jest patrzeć na leżące na parapecie telefony, które w czasie zajęć nie są przedmiotem zainteresowania. Czy jest w tym jakaś funkcja wychowawcza? Co ma takiego w sobie pędzel, nożyczki, farba, scenariusz i wreszcie współuczestnik warsztatów, że potrafi zakłócić te elektroniczne „przeszkadzajki”? Mieszkańcy dzielnicy zagłosowali już trzeci raz na taki sposób spędzania wolnego czasu przez młodzież. To działa.

– Jakie to uczucie patrzeć z bliska na młodych aktorów – uczestników Kurtyny 2016? Co w nich dostrzegacie?

Radość i tęsknotę jednocześnie. Radość z ich szczęścia i uśmiechu, a tęsknota za beztroską młodością. A co w nich dostrzegamy? Są odważni. Nie boją się rozmawiać. Są ciekawi świata. Są po prostu piękni.